czwartek, 18 czerwca 2015

Kaszëbë z Bobasem

Skansen wsi kaszubskiej we Wdzydzach Kiszewskich.

Ostatni okres, zapewne w związku z pewnymi ograniczeniami, jakie niesie za sobą posiadanie małego osobnika w domu, obfituje w krótkie podróże po rodzimym kraju. Przynajmniej człowiek zacznie nie tylko cudze chwalić! Kaszuby zawsze odwiedzić chciałam nie tylko ze względu na piękne tereny, hafty czy truskawki ;)
Krótki 4-dniowy pobyt wystarczył na poznanie choć niewielkiej części tego przepięknego rejonu. Pogoda dopisała, Malec w miarę grzeczny - można zwiedzać. Chcąc ominąć tak znane miejscowości jak Swornegacie, zatrzymaliśmy się w Wielu. Znajduje się tutaj kompleks 14 kaplic, symbolizujących drogę krzyżową zwanych Kalwarią Wielewską. Usytuowane są one iście malowniczo, w sosnowym lesie nad niewielkim jeziorem. Odnowione kapliczki cieszą oko wyłaniając się zza drzew.
Wdzydze Kiszewskie znane są z malowniczego jeziora, ale znajduje się tam również muzeum wsi kaszubskiej. W skansenie umiejscowionych jest kilkanaście chat, kościółki, dworki szlacheckie i stare, drewniane wiatraki. Świetnie utrzymane i odrestaurowane ponad 200-letnie budynki robią wrażenie swoją autentycznością. Wiele przetransportowanych jest z okolicznych wsi. Wstęp do muzeum - 14 zł (hm..)
Kalwaria w Wielu


Elipsa (podobno ma ogromnie pozytywne oddziaływanie na organizm)
w Kamiennych Kręgach - Odry
Kamienne Kręgi w Odrach.
Odry. W okolicy znajduje się również ukryte w lesie cmentarzysko Gotów - tzw. "kamienne kręgi". Jest to rezerwat zajmujący ok 17 ha, na terenie którego znajduje się 10 kamiennych kręgów i 29 kurhanów. Wstęp na teren rezerwatu kosztował kilka złotych, nie pamiętam dokładnie. W lesie tym znajduje się również elipsa, w której zanotowano bardzo duże promieniowanie (jakie?) o boskim wpływie na organizm człowieka. Oczywiście posiedzieliśmy tam 15 min, aby nabrać tajemnej mocy i sił witalnych. Czy zadziałało? Nie mam pojęcia, ale (być może to siła sugestii) odczuć się dało lekkie zawroty głowy ...  :)



środa, 21 maja 2014

Georgia - oczyma ciążniczki :)

"I said a Georgia, Georgia
A song of you
Comes as sweet and clear as moonlight through the pines" 
Ray Charles


Podróż do Gruzji zaświtała w naszych głowach już kilka lat temu, ale ciągłe promocje w niezliczonych liniach lotniczych kusiły dalszymi i bardziej egzotycznymi kierunkami. Aż wreszcie padła konkretna propozycja, którą przyspieszył fakt, że byłam na początku siódmego miesiąca ciąży i był to już ostatni dzwonek na wakacje :).
23 kwietnia 2014r.
Podróż do Warszawy niezawodnym Polskim Busem, 3 godziny lotu i jesteśmy w Gruzji! Lotnisko w Kutaisi jeszcze pachnące nowością jest sądzę zdecydowanie za małe na przyjęcie tak dużej liczby turystów, gdyż coraz więcej ludzi decyduje się na ten właśnie kraj. Reszta formalności przebiega bez zarzutu. Gruzja wita nas deszczem i chłodem... Kupujemy bilet na Georgian bus (5 GEL - ok. 9-10 zł) i po półgodzinnej jeździe jesteśmy w centrum Kutaisi, skąd już taksówką docieramy do naszego hostelu przy ul. Jibladze 3 (nocleg ok. 12 GEL/os.)
W okolicach Kutaisi warte obejrzenia są 2 rzeczy: Monastyr Gelati oraz jaskinia Prometeusza (robi wrażenie- wstęp 6 GEL).
Monastyr Gelati - Kutaisi
Tbilisi.
Podróż z Kutaisi do Tbilisi zajmuje około 3,5 godziny - kierowcy pomykają łamiąc chyba większość przepisów...Z resztą w całej Gruzji odnieść można wrażenie, że nikt nie przejmuje się tam jakimikolwiek zasadami, co nas może czasem dziwić, szokować, denerwować....
Śpimy w niezłym, acz dość głośnym hostelu Darchee (ul. Zandukalego).
Na zwiedzanie Tbilisi poświęcamy w zasadzie jeden dzień. W wiele miejsc można dojechać metrem, co jest naprawdę dużym plusem (bilet jednorazowy 0,5 GEL). Miasto duże i mimo poczynionych inwestycji dość szaro-bure. Wjeżdżamy m.in. kolejką górską (2 GEL w dwie strony) na wzgórze, gdzie znajdują się ruiny twierdzy Narikala, skąd roztacza się panorama miasta. Oglądamy jeszcze słynny Most Pokoju, oczywiście Old Town i robiącą spore wrażenie świątynię Trójcy Świętej (Cminda Sameba). Wreszcie raczymy się przepysznym gruzińskim jedzeniem i słynnymi khinkhali, czyli sporymi pierożkami z nadzieniem z mięsa, sera lub grzybów oraz wszędobylską kolendrą :)
Panorama Tbilisi
Kazbegi (Stephansminda).
Podróż do tego małego miasteczka u podnóży Kaukazu Wysokiego budziła najwięcej moich wątpliwości zważywszy na mój nadzwyczajny stan. Zajmuje ok. 2,5 godz. i wiedzie pod koniec krętą, jak to w wysokich górach drogą, przez przełęcz krzyżową (2300 mnpm!!!). Marszrutka - 15 GEL za osobę. Jednak nie mogę się zgodzić, że droga jest w fatalnym stanie, jak piszą w większości przewodników. Oczywiście drogi w Gruzji są w średnim stanie, ale akurat my w naszym kraju powinniśmy być zaprawieni w bojach :)
Po drodze można zatrzymać się na krótkie zwiedzanie twierdzy i monastyru w Ananuri, który znajduje się z pięknej okolicy zielonych wzgórz i sztucznego jeziora. Do większości monastyrów i twierdz wstęp jest póki co darmowy, ale myślę, że to kwestia czasu...
Samo Kazbegi, czyli obecna Stephansminda (albo Stefansminda - pisownia wszelaka :)) to malutkie miasteczko z kilkoma sklepami o naprawdę znikomym asortymencie i może z 3 "rastauracjami".
Klimat już zdecydowanie wysokogórski. Zalegający śnieg, wiatr i gwałtowne zmiany pogody, ale te widoki..... Zapierają dech w piersiach! Królujący nad szczytami Kazbek (5047 mnpm) majestatycznie spogląda na położone w dolinie miasteczko. Z każdej strony górują ośnieżone szczyty Wysokiego Kaukazu...Nie żałuję, że tu jestem, mimo dość ograniczonej przez ciągle rosnący brzuch aktywności.
Podczas, gdy reszta ekipy wspina się na ruiny klasztoru Cminda Sameba (tak znowu), ja zwiedzam okolice miasteczka w promieniach południowego słońca. 
widok na Kazbek z naszego guesthouse'u
Kazbek (5047 m.n.p.m.)
Mccheta.
Przepiękne miasto! Pierwsza stolica Gruzji i miejsce chrztu jest wspaniale odrestaurowane w klimacie tradycyjnej zabudowy. Wspaniała starówka ze świątynią Sweti Cchoweli. Ze wzgórz otaczających miasto góruje monastyr Dżwari z VI w. Mccheta przebija wszystkie dotychczasowe miejsca jak na razie :) A wieczorna gruzińska uczta rozpieszcza nasze podniebienia.
Nocleg w samym centrum z widokiem na starówkę i dużym tarasem (niestety nie znamy adresu ani nazwiska...) u przemiłej Pani - 20 GL/os. Oczywiście czernij czaj w gratisie :)
Z Mcchety do Tbilisi dostajemy się marszrutką za całego 1 GELa / +- 2 zł.
Monastyr Dżwari (Mccheta)
Widok na świątynię i wzgórze z monastyrem z naszego tarasu :)
Sighnaghi.
Zupełnie nie planowaliśmy się zjawiać w rejonie tego miasta, ale przygoda to przygoda. I było warto!
Miasto leżące w Kachetii, na wschodzie kraju, już blisko granicy z Azerbejdżanem na szlaku wina. To ostatnie niestety w obecnym czasie mało mnie interesowało, ale przecież mogę sobie przywieźć i zdegustować za parę miesięcy :) Dotychczas osławione gruzińskie wina niestety nie uraczyły moich współtowarzyszy. Przypominały raczej sfermentowane kompoty....szczególnie wino, którym częstowali nas gospodarze domów, prywatnych kwater. Może tym razem w prowincji słynącej z produkcji win. Udało się dopiero na szlaku winnym - Wine route, którym dotarliśmy do Kvereli, małego miasteczka, w którym znajduje się winnica, a właściwie fabryka wina. Wstęp również bezpłatny! Degustacja wina zachęciła nas do kupna kilku butelek (ceny od 6 GEL wzwyż, my wybieramy pośrednie 15 GEL za butelkę).
Miasteczko jest przepiękne. Górują nad nim mury obronne, które w całości mają ok. 2,5 km długości. Można się nimi przechadzać, skąd roztacza się piękna panorama okolicy, w tle oczywiście ukryte w chmurach szczyty Kaukazu....Zostajemy tu aż niespełna 3 dni rozkoszując się wspaniałą wreszcie pogodą. 
Sighnaghi
Fabryka wina (Kvereli)
Batumi.
Po długiej przeprawie ze wschodu (Sighnani-Tbilisi-Batumi) docieramy nocnym pociągiem (8 godz) do słynnego Batumi. Pociągu nie polecam nikomu! Więcej stoi niż jedzie, szarpie i skrzypi niemiłosiernie, co mimo dość wygodnego nocnego wagonu uniemożliwia sen...Koszt biletu - 23 GEL. Jednak miłym akcentem na zakończenie wykańczającej podróży jest wschód słońca już nad Morzem Czarnym i końcówka trasy dosłownie kilka metrów od brzegu.
Miasto typowo nastawione na turystów-plażowiczów pretenduje do bycia nadmorskim kurortem. Budowa wre. Powstają liczne hotele-giganty o renomowanych nazwach, także promenada sprawia wrażenie iście europejskiej. Jednak większość z tych "wspaniałych" budowli jest nieczynna i opustoszała.... Na wybrzeżu królują futurystyczne budynki szklanej kuli czy nowoczesnego lunaparku, ale większość na swoje otwarcie musi jeszcze poczekać. Może to kwestia sezonu?
Miasto zwiedzamy znów w jeden dzień, obchodząc pieszo centrum i najważniejsze miejsca: katedrę, wieżę zegarową, meczet...Wszystko odnowione i błyszczące. Dość duży kontrast między innymi, bardzo jeszcze dziewiczymi rejonami Gruzji.. Widać tu pogoń za tzw. "zachodem", niestety kosztem tradycji i dobrego smaku. Dużo jest już zrobione, ale jeszcze więcej pozostaje do zrobienia, szczególnie w mentalności Gruzinów, którzy zachłystują się nowinkami z za Uralu... 
W pobliżu miasta (ok. 40 min jazdy autobusem podmiejskim) znajduje się Ogród Botaniczny (wstęp 8 GEL). Spacerowanie wśród egzotycznych roślin i pięknie kwitnących i pachnących kwiatów oraz owocujących drzew pomarańczy czy cytryn, u nas mieszkańców chłodniejszych rejonów zawsze wzbudzi pewien rodzaj zachwytu. Widok na błękitno-turkusowe Morze Czarne potęguje jeszcze te doznania. Na pewno warto, ale nie powalił mnie na kolana. 
Ogród botaniczny (Batumi)
Co mnie bardzo uderzało z negatywnych emocji, to palenie papierosów wszędzie bez wyjątku, co akurat w obecnym stanie jeszcze potęgowało moje niezadowolenie oraz rzucanie papierków, gdzie popadnie czy inne mało europejskie zwyczaje. Musi upłynąć jeszcze parę lat zanim takie zmiany będą zauważalne na każdym kroku. Jednak mocno trzymam kciuki, żeby poza tymi drobnymi rzeczami nie zmieniało się zbyt wiele! Przecież Gruzja to przepiękny kraj o nienaruszonej jeszcze w większej mierze dziewiczej przyrodzie! Wspaniali ludzie, pyszne i świeże jedzenie! Zapierające dech w piersiach krajobrazy i małe, urokliwe miasteczka.... Gruzjo zostań w mojej głowie właśnie taka - swoja i niezepsuta.




środa, 28 sierpnia 2013

<a href="http://www.bloglovin.com/blog/8214761/?claim=5bbw5tdrf4a">Follow my blog with Bloglovin</a>

wtorek, 27 sierpnia 2013

Summer moved on...

"Moments will pass
In the morning light
I found out
Seasons can't last
And there's just one thing
Left to ask"   A-ha
Summer please stay! 









wtorek, 20 sierpnia 2013

Polska jest fajna - Śląsk (do zobaczenia!)

Ceny biletów lotniczych w terminach, kiedy przypadają długie weekendy są niestety zwykle bardzo wysokie.. Co wtedy robimy? Aby nie siedzieć za stołem suto zastawionym grillowanymi potrawami, pakujemy plecak i ruszamy w Polskę!
Tym razem wypadło na Śląsk. 
Okolice Wałbrzycha to piękne rejony, które usiane są zabytkowymi zamkami, twierdzami i pałacami. Jako dawne, poniemieckie tereny mają specyficzną zabudowę. Swoje zwiedzanie rozpoczęliśmy od Srebrnej Góry, która stała się naszą bazą wypadową i noclegownią :) Jako, że nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu, zatrzymaliśmy się w pierwszym wolnym miejscu. "U Wacusia" było całkiem miło i przyjemnie, a także przystępnie cenowo (25zł/os.)
Srebrna Góra to mała, czysta i urokliwa miejscowość, w której znajduje się największa twierdza górska w Europie - Twierdza Srebrnogórska (wstęp - 15 zł). Dojście na wzgórze nie należy do specjalnie męczących, ale trzeba się liczyć z około godzinnym marszem pod górę. Sama twierdza jest warta zobaczenia. Po wnętrzach oprowadza przewodnik ubrany w starodawny mundur.. Przy wejściu znajduje się także wystawa zabytkowej broni. Z góry roztacza się piękny widok na Góry Sowie.
W okolicach można urządzić sobie kilkugodzinny trekking, po malowniczych traktach sowiogórskich.
Kolejnym punktem były Sztolnie Walimskie. Kompleks Walim-Osówka-Rzeczka. Powstały one w czasie II wojny światowej. Ogromny projekt o nazwie "Riese", czyli "olbrzym" nie został nigdy ukończony, choć i tak robi imponujące wrażenie. Wielkie połacie podziemnych korytarzy i sal drążone rękoma jeńców wojennych oraz więźniów niemieckich obozów pracy,... Do końca nigdy nie stwierdzono, jakie miało być ich przeznaczenie... W podziemiach jest dość chłodno i bardzo wilgotno. Klimat pobudzają dodatkowo nagrania i inscenizacje. Kolejne tragiczne miejsce zagłady ludności w czasie II wojny...
Ostatnim punktem "wycieczki" był zamek Książ. Imponująca budowla powstała prawdopodobnie w XIIIw.  Na przestrzeni wieków przechodził w ręce obcych monarchów: czeskich, węgierskich, niemieckich...
Obecnie utrzymany jest w dobrym stanie, wnętrza są odrestaurowane. W jednej z komnat znajduje się nawet antykwariat, ale ceny są dość odstraszające:) Choć na pewno znajdą się miłośnicy antyków, którzy zapłacą odpowiednią cenę za porcelanę rodziny Hochbergów, czy bogato zdobioną szafę z XVIIIw. Wstęp do zamku: 20zł.


 1. Srebrna Góra
 2. Twierdza srebrnogórska
 3. widok na Góry Sowie
 4. Sztolnie walimskie
 5. Drążone rękoma jeńców wojennych i więźniów obozów pracy podziemia....
 6. Zamek Książ
 7. Wnętrza


poniedziałek, 20 maja 2013

One night in Doha, Qatar

Droga do Tajlandii była długa, tym bardziej, że przesiadka w Katarze zwieńczona była 20-godzinnym oczekiwaniem na kolejny lot. Już raz przeżyliśmy tak długi przystanek, więc trzeba było coś zaplanować. Postanowiliśmy kupić katarską wizę (100 QAR - ok. 90 zł) i "ruszyć w miasto". Ad-Dauha to największe miasto i stolica Kataru. Mieszka tu 60% populacji tego małego, arabskiego kraju. Położone jest przy samym morzu, w Zatoce Perskiej. Jako, że od zawsze fascynuje mnie kultura krajów arabskich, od pierwszego postawienia stopy na ziemi katarskiej poczułam ten podniecający dreszczyk emocji, z może to ten wiatr jakby z pustyni? 
Miasto jest czyste i nowoczesne. Trochę różni się od typowego arabskiego kraju pełnego zgiełku i koloru, być może dlatego, że jesteśmy tam po zmroku i wszystko ma inny wymiar. Taksówką dojeżdżamy na największy suk w mieście i mimo zmęczenia rozpoczynamy wędrówkę wśród kramów i klimatycznych restauracyjek. Wszędzie roznosi się zapach sziszy. Katarczycy w białych galabijach wyglądają dostojnie i elegancko. Jest ciepły, przyjemny, letni wieczór. Po prostu idealny. Znajdujemy lokalną knajpkę w głębi bazaru, zamawiamy typową, słodką arabską herbatę i sziszę. Przez jakiś czas delektujemy się smakiem i zapachem. Jesteśmy w innym świecie... A to zaledwie 5 godzin lotu od Warszawy!
Potem spacerujemy jeszcze przy nadmorskiej promenadzie, skąd roztacza się widok na wspaniałe centrum biznesowe, które jest kolorowe i oświetlone niczym ulice Las Vegas! Około północy wracamy na lotnisko z nadzieją, że uda się choć trochę zdrzemnąć, bo lot dopiero o 14.30 następnego dnia... Lotnisko w Doha jest nowoczesne i dobrze wyposażone. Znajdujemy tzw. "strefę ciszy", gdzie są wygodniejsze siedzenia i koce, można odpocząć w czasie długiego oczekiwania na kolejny lot. Katarskie linie lotnicze zapewniają także posiłek, jeśli ma się tak długi transfer. Pierwszy wieczór wakacji pełen wrażeń. Na pewno zobaczę jeszcze nie jeden kraj arabski! A jutro już będziemy w Bangkoku! Jak to dobrze, że świat stał się dostępny dla zwykłych ludzi!





 Doha z lotu ptaka


 Arabskie klimaty
 Uliczkami bazaru

 Nocą opuszczamy Katar...