"I said a Georgia, Georgia
A song of you
Comes as sweet and clear as moonlight through the pines"
Ray Charles
Podróż do Gruzji zaświtała w naszych głowach już kilka lat temu, ale ciągłe promocje w niezliczonych liniach lotniczych kusiły dalszymi i bardziej egzotycznymi kierunkami. Aż wreszcie padła konkretna propozycja, którą przyspieszył fakt, że byłam na początku siódmego miesiąca ciąży i był to już ostatni dzwonek na wakacje :).
23 kwietnia 2014r.
Podróż do Warszawy niezawodnym Polskim Busem, 3 godziny lotu i jesteśmy w Gruzji! Lotnisko w Kutaisi jeszcze pachnące nowością jest sądzę zdecydowanie za małe na przyjęcie tak dużej liczby turystów, gdyż coraz więcej ludzi decyduje się na ten właśnie kraj. Reszta formalności przebiega bez zarzutu. Gruzja wita nas deszczem i chłodem... Kupujemy bilet na Georgian bus (5 GEL - ok. 9-10 zł) i po półgodzinnej jeździe jesteśmy w centrum Kutaisi, skąd już taksówką docieramy do naszego hostelu przy ul. Jibladze 3 (nocleg ok. 12 GEL/os.)
W okolicach Kutaisi warte obejrzenia są 2 rzeczy: Monastyr Gelati oraz jaskinia Prometeusza (robi wrażenie- wstęp 6 GEL).
Monastyr Gelati - Kutaisi
Tbilisi.
Podróż z Kutaisi do Tbilisi zajmuje około 3,5 godziny - kierowcy pomykają łamiąc chyba większość przepisów...Z resztą w całej Gruzji odnieść można wrażenie, że nikt nie przejmuje się tam jakimikolwiek zasadami, co nas może czasem dziwić, szokować, denerwować....
Śpimy w niezłym, acz dość głośnym hostelu Darchee (ul. Zandukalego).
Na zwiedzanie Tbilisi poświęcamy w zasadzie jeden dzień. W wiele miejsc można dojechać metrem, co jest naprawdę dużym plusem (bilet jednorazowy 0,5 GEL). Miasto duże i mimo poczynionych inwestycji dość szaro-bure. Wjeżdżamy m.in. kolejką górską (2 GEL w dwie strony) na wzgórze, gdzie znajdują się ruiny twierdzy Narikala, skąd roztacza się panorama miasta. Oglądamy jeszcze słynny Most Pokoju, oczywiście Old Town i robiącą spore wrażenie świątynię Trójcy Świętej (Cminda Sameba). Wreszcie raczymy się przepysznym gruzińskim jedzeniem i słynnymi khinkhali, czyli sporymi pierożkami z nadzieniem z mięsa, sera lub grzybów oraz wszędobylską kolendrą :)
Panorama Tbilisi
Kazbegi (Stephansminda).
Podróż do tego małego miasteczka u podnóży Kaukazu Wysokiego budziła najwięcej moich wątpliwości zważywszy na mój nadzwyczajny stan. Zajmuje ok. 2,5 godz. i wiedzie pod koniec krętą, jak to w wysokich górach drogą, przez przełęcz krzyżową (2300 mnpm!!!). Marszrutka - 15 GEL za osobę. Jednak nie mogę się zgodzić, że droga jest w fatalnym stanie, jak piszą w większości przewodników. Oczywiście drogi w Gruzji są w średnim stanie, ale akurat my w naszym kraju powinniśmy być zaprawieni w bojach :)
Po drodze można zatrzymać się na krótkie zwiedzanie twierdzy i monastyru w Ananuri, który znajduje się z pięknej okolicy zielonych wzgórz i sztucznego jeziora. Do większości monastyrów i twierdz wstęp jest póki co darmowy, ale myślę, że to kwestia czasu...
Samo Kazbegi, czyli obecna Stephansminda (albo Stefansminda - pisownia wszelaka :)) to malutkie miasteczko z kilkoma sklepami o naprawdę znikomym asortymencie i może z 3 "rastauracjami".
Klimat już zdecydowanie wysokogórski. Zalegający śnieg, wiatr i gwałtowne zmiany pogody, ale te widoki..... Zapierają dech w piersiach! Królujący nad szczytami Kazbek (5047 mnpm) majestatycznie spogląda na położone w dolinie miasteczko. Z każdej strony górują ośnieżone szczyty Wysokiego Kaukazu...Nie żałuję, że tu jestem, mimo dość ograniczonej przez ciągle rosnący brzuch aktywności.
Podczas, gdy reszta ekipy wspina się na ruiny klasztoru Cminda Sameba (tak znowu), ja zwiedzam okolice miasteczka w promieniach południowego słońca.
widok na Kazbek z naszego guesthouse'u
Kazbek (5047 m.n.p.m.)
Mccheta.
Przepiękne miasto! Pierwsza stolica Gruzji i miejsce chrztu jest wspaniale odrestaurowane w klimacie tradycyjnej zabudowy. Wspaniała starówka ze świątynią Sweti Cchoweli. Ze wzgórz otaczających miasto góruje monastyr Dżwari z VI w. Mccheta przebija wszystkie dotychczasowe miejsca jak na razie :) A wieczorna gruzińska uczta rozpieszcza nasze podniebienia.
Nocleg w samym centrum z widokiem na starówkę i dużym tarasem (niestety nie znamy adresu ani nazwiska...) u przemiłej Pani - 20 GL/os. Oczywiście czernij czaj w gratisie :)
Z Mcchety do Tbilisi dostajemy się marszrutką za całego 1 GELa / +- 2 zł.
Monastyr Dżwari (Mccheta)
Widok na świątynię i wzgórze z monastyrem z naszego tarasu :)
Sighnaghi.
Zupełnie nie planowaliśmy się zjawiać w rejonie tego miasta, ale przygoda to przygoda. I było warto!
Miasto leżące w Kachetii, na wschodzie kraju, już blisko granicy z Azerbejdżanem na szlaku wina. To ostatnie niestety w obecnym czasie mało mnie interesowało, ale przecież mogę sobie przywieźć i zdegustować za parę miesięcy :) Dotychczas osławione gruzińskie wina niestety nie uraczyły moich współtowarzyszy. Przypominały raczej sfermentowane kompoty....szczególnie wino, którym częstowali nas gospodarze domów, prywatnych kwater. Może tym razem w prowincji słynącej z produkcji win. Udało się dopiero na szlaku winnym - Wine route, którym dotarliśmy do Kvereli, małego miasteczka, w którym znajduje się winnica, a właściwie fabryka wina. Wstęp również bezpłatny! Degustacja wina zachęciła nas do kupna kilku butelek (ceny od 6 GEL wzwyż, my wybieramy pośrednie 15 GEL za butelkę).
Miasteczko jest przepiękne. Górują nad nim mury obronne, które w całości mają ok. 2,5 km długości. Można się nimi przechadzać, skąd roztacza się piękna panorama okolicy, w tle oczywiście ukryte w chmurach szczyty Kaukazu....Zostajemy tu aż niespełna 3 dni rozkoszując się wspaniałą wreszcie pogodą.
Sighnaghi
Fabryka wina (Kvereli)
Batumi.
Po długiej przeprawie ze wschodu (Sighnani-Tbilisi-Batumi) docieramy nocnym pociągiem (8 godz) do słynnego Batumi. Pociągu nie polecam nikomu! Więcej stoi niż jedzie, szarpie i skrzypi niemiłosiernie, co mimo dość wygodnego nocnego wagonu uniemożliwia sen...Koszt biletu - 23 GEL. Jednak miłym akcentem na zakończenie wykańczającej podróży jest wschód słońca już nad Morzem Czarnym i końcówka trasy dosłownie kilka metrów od brzegu.
Miasto typowo nastawione na turystów-plażowiczów pretenduje do bycia nadmorskim kurortem. Budowa wre. Powstają liczne hotele-giganty o renomowanych nazwach, także promenada sprawia wrażenie iście europejskiej. Jednak większość z tych "wspaniałych" budowli jest nieczynna i opustoszała.... Na wybrzeżu królują futurystyczne budynki szklanej kuli czy nowoczesnego lunaparku, ale większość na swoje otwarcie musi jeszcze poczekać. Może to kwestia sezonu?
Miasto zwiedzamy znów w jeden dzień, obchodząc pieszo centrum i najważniejsze miejsca: katedrę, wieżę zegarową, meczet...Wszystko odnowione i błyszczące. Dość duży kontrast między innymi, bardzo jeszcze dziewiczymi rejonami Gruzji.. Widać tu pogoń za tzw. "zachodem", niestety kosztem tradycji i dobrego smaku. Dużo jest już zrobione, ale jeszcze więcej pozostaje do zrobienia, szczególnie w mentalności Gruzinów, którzy zachłystują się nowinkami z za Uralu...
W pobliżu miasta (ok. 40 min jazdy autobusem podmiejskim) znajduje się Ogród Botaniczny (wstęp 8 GEL). Spacerowanie wśród egzotycznych roślin i pięknie kwitnących i pachnących kwiatów oraz owocujących drzew pomarańczy czy cytryn, u nas mieszkańców chłodniejszych rejonów zawsze wzbudzi pewien rodzaj zachwytu. Widok na błękitno-turkusowe Morze Czarne potęguje jeszcze te doznania. Na pewno warto, ale nie powalił mnie na kolana.
Ogród botaniczny (Batumi)
Co mnie bardzo uderzało z negatywnych emocji, to palenie papierosów wszędzie bez wyjątku, co akurat w obecnym stanie jeszcze potęgowało moje niezadowolenie oraz rzucanie papierków, gdzie popadnie czy inne mało europejskie zwyczaje. Musi upłynąć jeszcze parę lat zanim takie zmiany będą zauważalne na każdym kroku. Jednak mocno trzymam kciuki, żeby poza tymi drobnymi rzeczami nie zmieniało się zbyt wiele! Przecież Gruzja to przepiękny kraj o nienaruszonej jeszcze w większej mierze dziewiczej przyrodzie! Wspaniali ludzie, pyszne i świeże jedzenie! Zapierające dech w piersiach krajobrazy i małe, urokliwe miasteczka.... Gruzjo zostań w mojej głowie właśnie taka - swoja i niezepsuta.